czwartek, 9 lipca 2009

Market w Kota Kinabalu

necil mnie ten islamski styl. tu proba asymilacji...
a w tle jeden z najdrozszych hoteli w miescie
krewetka z rusztu
niekonczace sie stoly i garkuchnie. tu chyba nikt nie gotuje w domu.
tuz obok grillowane owoce morza mozna zjesc na ulicy.
targ rybny

***
Powrocilismy do stolicy Sabah. Znowu korki, smrod spalin, ale i urok tego miasta - bogactwo towarow na targach, nocne jadlodajnie pod oslona gwiazd. Miasto -mix wielu kutur, jezykow, religii, a wszystko to podane w sosie chilli, ktory sprawia, ze mieszanka ta jest lekkostrawna. To niewiarygodne, ze tylu roznych ludzi potrafi zyc w takiecj harmonii a przy tym jest tu tak bezpiecznie, ze bez obaw mozna zostawic swoje rzeczy, bo nikt ich nawet nie tknie. Od ludzi zas mozna sie spodziewac co najmniej usmiechu, nie mowiac o pozdrowieniu, czy zaoferowaniu pomocy. Widzielismy tu swiatynie wszelkich chyba mozliwych religi, w tym kilku odlamow chrzescijanstwa. Sami Malezyjczycy ucza sie czesto w szkolach az trzech diametralnie roznych alfabetow: arabskiego, lacinskiego i chinskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz