sobota, 31 października 2015

Ilhabela cd.2 Jabaquara i Spirytyzm

Wyspa ta ma swoją historię zarówno piracką jak i niewolniczą. Jedna z plaż nazywa się "Głód" (Fomo), bo do niej dobijały statki z Afryki z wyczerpanymi z głodu i po trudnej podróży przez ocean niewolnikami. Tu ich karmiono, a potem odbywał się tu targ, na których sprzedawano ich dalej. Niestety na tę plażę bardzo trudno było dotrzeć. Ale byliśmy na plaży Jabaquara:


Gdzie Helena zamieniła się w syrenkę:





A Olek biegał za nieokiełznanym Olgierdem:


Hela z Weroniką surfują:




No i pełnia szczęścia!




Mieszkamy teraz w Kamiennej Dziewczynie (Pausada Pedra Menina). Pensjonacie z dopieszczonymi szczegółami i w duchu Spirytyzmu.
Spirytyzm to ruch religijny bardzo popularny w Brazylii (4mln wyznawców) pozbawiony rytuałów, bardzo silnie bazujący na naukach Jezusa, ale też uznający reinkarnację i ideę rozwoju duszy. Czerpie z wielu religii, a jej prekursorem był francuski naukowiec Hipolit Rivail (Allan Kardec). Stawia na indywidualne poszukiwania i naukowość. Bardzo ciekawe. Spotkałam osoby, które to praktykują.

A oto jak wyglądał pensjonat:
To nasz domek
To sypialnia z aniołami.


Inne domki




Nasz salon z kuchnią:




Obok mieliśmy sadzawkę, w której mieszkały wodne żółwie i bardzo głośno rechoczące żaby.
A nad jadalnią, gdzie serwowano śniadania, znajdowała się przepiękna sala do medytacji z symbolami chyba wszystkich możliwych religii i jak mniemam w duchu Spirytyzmu:


czwartek, 29 października 2015

Ilhabela cd. - W wodospadzie

Piękna Wyspa ma 130 km wybrzeża i 43 plaże. Część z nich to kurorty, do innych można dojechać polnymi drogami, a jeszcze inne są osiągalne jedynie łódką od strony morza, albo po czterogodzinnej wędrówce przez Atlantyckie Lasy Deszczowe porastające interior. Te bardziej dzikie są perłami, ale zamieszkałymi przez najgroźniejsze zwierzęta tej wyspy, których pogryzienia mogą mieć nawet skutki śmiertelne - meszki! Ochrona przed nimi to długie ubrania i spryskiwanie się specjalnymi płynami co 5 minut. Choć i to nie daje żadnej gwarancji. Pewniejsze jest siedzenie w morzu po szyję... i bardzo silny wiatr.


Wnętrze wyspy to olbrzymi park z mnóstwem wodospadów i kilkoma górami (najwyższy szczyt to Sao Sebastian 1375m). My wybraliśmy się na wyprawę na Cachoeira de Gato czyli Koci Wodospad. Najpierw jechaliśmy autem 4x4 przez las około godziny, potem jeszcze godzinę szlakiem do wodospadu. Przekraczaliśmy rzeki:


Na chwiejnych mostach:


Ale gdy dotarliśmy zmęczeni na miejsce, widok wody spadającej z takiej wysokości przyprawiał nas o zawrót głowy. Nie taki jednak, by nie posilić się kanapkami.


A później popływać i wykąpać się w przyjemnie chłodnym wodospadzie! Bywało tam ślisko i miejscami bardzo głęboko.

Ja z Weroniką i przewodnikiem
Olek
A potem z powrotem przez las aż do jednej z najpiękniejszych i kiedyś pirackich plaż Cashtalhenos. Ale tylko na chwilę, bo meszki pożerały nas okrutnie...


A tu w drodze powrotnej. Na zdjęciu wyczerpani uchodźcy. To nowa fala emigracji politycznej z Polski do Brazylii po wynikach ostatnich wyborów parlamentarnych ;-)


wtorek, 27 października 2015

Ilhabela - "Piękna wyspa"

Plan był taki: jedziemy na 2-3 dni zobaczyć Ilhabelę, (wyspę na oceanie "w pobliżu" Sao Paulo), popływać na windsurfingu, a potem dalej wzdłuż wybrzeża aż do Rio de Janeiro (dosłownie: "Styczniowa rzeka"). Ale kiedy przypłynęliśmy promem na tę faktycznie piękną i dość spokojną wyspę (poza sezonem i nie w weekend), to nie potrafiliśmy uwolnić się spod jej uroku i zostaliśmy tam na 10 cudownych dni.

Bywało na niej tak:

Plaża Pinto




I tak:
Plaża Azedo


Mieliśmy dla siebie samych najpiękniejsze plaże. To plaża Armação. Przy niej znajduje się duża szkoła windsurfingu BL3.

Plaża Armação
No, a czasem nie tylko dla siebie..

Również Armação
Psy nam towarzyszyły na lądzie:


A w morzu często spotykaliśmy żółwie. Ten akuratnie został na chwilę złapany, ale zaraz powrócił do swojego królestwa:


Dzieci szalały w morzu bez przerwy, no chyba że słońce za mocno grzało, to wtedy siedziały w ziemi. Tu wyglądają jakby się z niej naradzały:





A kiedy one szalały, my uczyliśmy się windsurfingu, który na ocenie jest o wiele trudniejszy.




No i mieszkaliśmy w pięknej Pausada Armacao dos Ventos:






W której co rano, na śniadanie, przylatywał mały ptaszek i podkradał z talerzy jajecznicę:

Złodziej(pt)aszek
A to ja, choć wiele ze zdjęć, które tu widzicie robiła Weronika

niedziela, 25 października 2015

Urodziny w drodze na wyspę

No i dopadło mnie jak co roku. Nic na to nie poradzę. Choć tym razem w tak pięknych okolicznościach przyrody, że niech tam.. No mam już te swoje 30 i kilka lat...
Tu z książką którą dostałam od Sylwii i Uli. taki polski akcent. O polce Hannie Segal, która była psychoanalityczką i wyjechała za granicę, docierając również do Sao Paulo, choć jeszcze do tego fragmentu nie doczytałam...





No i jeszcze jeden polski akcent. Tym razem od Wiktora i Lany. Przepyszne "niemalże krakowskie" wino, które przyjechało tu z nami z Polski na specjalną okazję. Czułam się jak na Plantach późnym latem. mmmm. Dziękuję Wam!


(tak dobre, że aż się zdjęcie Weronice rozmazało ;-)
No i breloczek z Krakowa od Agi i Andrzeja przypięliśmy do kluczyków od auta. Dziękujemy bardzo :-)

Tak więc rano byliśmy na lądzie w Maresias. To taka imprezownia. Trzeba uważać na Caipirinię z ulicy! Niedaleko maleńka plaża Toque- touqe. Zero ludzi i wodospad przy drodze o tej samej nazwie:


A potem już wyspa. Poznajemy centrum, bo pogoda deszczowa. Tutaj przepiękna pani, która jest częstym motywem dla ludowych (?) rzeźb, które się na przykład wiesza na balkonie, albo stawia przed sklepem:





Na głównym molo jeszcze jeden polski akcent (dla spostrzegawczych!)






A wieczorem urocza kolacja w restauracyjce z panem grającym na pianinie tango z "Zapachu kobiety". Czego można chcieć więcej...

niedziela, 18 października 2015

Churasco vs. grill

Już mieszkamy w "Sosnowcu górnym" czyli na Alto de Pinherios . Dom jest piękny, w spokojnej, pełnej drzew dzielnicy. Mamy basen! Pełno komarów. "Gwiazdę betlejemską" w ogrodzie w rozmiarze dużego krzewu.
Mamy też druty kolczaste pod napięciem na ogrodzeniu z jednym sąsiadem i budkę z ochroniarzem dwa domy dalej. To chyba pozostałości dawnych czasów, gdy napady z bronią w ręku były tu powszechne jak chleb z serem (Pao de queijo - to popularne tu na śniadanie bułeczki, których ciasto wymieszane jest z serem - pycha!). O mały włos mielibyśmy też gosposię w spadku po właścicielce domu, która mieszkała z nią przez ostatnie 25 lat. Ale gdy zobaczyliśmy w jakim stanie czystości jest dom, to grzecznie tej pani podziękowaliśmy...



Od czwartku mieszkamy, a dzisiaj zrobiliśmy już parapetówkę, która wyszła przednio! Impreza do czwartej rano w brazylijskim stylu z kolegami Olka z pracy i ich rodzinami. Mam wrażenie jakbym znała ich od lat. to urok tutejszych ludzi. Są bardzo otwarci i łatwo się zaprzyjaźniają.
Helenka wreszcie mogła się pobawić z drugą dziewczynką - Mileną. Początki były trudne ze względu na barierę językową, ale po godzinie szalały razem i nie chciały się rozstać.


My ulepiliśmy na imprezę ruskie pierogi, choć z tutejszą mąką, serem i ziemniakami oraz bez śmietany (nie znaleźliśmy takowej) smakowały nieco inaczej. Mimo tego cieszyły się powodzeniem, podobnie jak babeczki Weroniki i dzieciaków nadziewane tutejsza specjalnością- doce de laite czyli skondensowanym słodkim mlekiem.

Nasze pierogi

Inne polskie akcenty podczas szykowania pierogów...
Brazylijczycy zrobili nam churrasco czyli tutejszego grilla, do którego (jak do wszystkiego) podchodzą śmiertelnie poważnie i z pełnym profesjonalizmem. Jako wegetarianka pominę opisy i ilość mięs, które kupiliśmy i które były serwowane, ale Olek uważa, że były przepyszne.

Np wołowina ze skórą i serca kurze. Do tego specjalne bułeczki z serem, serki na patykach (cudne!), vinegrete, czyli drobno pokrojone pomidory z cebulą i octem, gdyż każdy inny sos (w tym musztarda i ketchup) byłby profanacją. Piwo w ilościach hurtowych no i Caschaca - czyli tutejsza wódka (bimber?) z trzciny. Raz próbowałam wcześniej i mnie odrzuciło, ale tym razem była taka najlepsza "Nega Fuli" i faktycznie obyło się bez bólu głowy. No i kubańskie cygara...

Unia Polsko-Brazylijska. Nawet faks do Dudy wysłaliśmy w tej sprawie, ale o czwartej unia padła po ewakuacji Brazylii.



A na drugi dzień woda z kokosa i spacer do pobliskiego parku, gdzie ludzie robią chyba wszystko: chodzą po linach, wspólnie medytują, tańczą jakieś dziwne tańce, pomijając już tak banalne rzeczy jak wszelkiego rodzaju sporty. A jeśli chodzi o piłkę nożną, to obowiązkowo w profesjonalnych ubraniach. No i przy placu zabaw dla dzieci, są leżaki dla rodziców, na których mogą dochodzić do siebie nie spuszczając pociech z oczu.

Kokos - antykacowy

W parku, gdy jakiś ptak postanawia sobie pod krzaczkiem złożyć jajo, to pracownicy ogradzają to miejsce tak, żeby nikt ptaszynie nie przeszkadzał!


A poniżej filmik z parku, o tym jak Helenka uczy się chodzenia po linie. Zobaczcie też co wyprawia koleś w tle.

A tu już chodzi sama ;-)


piątek, 16 października 2015

Brazylia- Polska

Tymczasowo mieszkamy na Brooklynie. Tuż obok jest California i Michigan, a na Floridzie jedliśmy wczoraj lunch. Taka niby amerykańska dzielnica, a co... Z okna hotelu widać sześciopasmową drogę, potem rzekę (rodem z Pratchetta przysięgam, bo raczej stoi niż płynie, a jej zapach powala bardziej niż woń nawożonych naturalnie pól bawarskich, gdy się wychodzi z samolotu w Monachium!). Za rzeką kolejne sześć pasm tyle, że w drugą stronę. A za nimi dwa getta, tak charakterystyczne dla tego miasta.


Jedno to getto ubogich - fawele. Wszyscy twierdzą, że nawet przechodzenie obok jest niebezpieczne, choć są i tacy którzy tam jeżdżą i nic im się nie dzieje. Ludzie tam są raczej nie z wyboru, ale z dziedziczenia.

Drugie getto, tuż za murem, to zamknięte miasto. Szalenie drogie i samowystarczalne. Jest w nim wszystko: urzędy, szkoły, kina, sklepy, restauracje, banki. Jest tak skonstruowane, że mieszkaniec nie musi wychodzić w ogóle poza mury, no i nikt nieproszony nie wślizgnie się do środka. Złota klatka - słodkie więzienie. Z wyboru? Czy tak bardzo oba się od siebie różnią? Jedni się boją czy przeżyją do jutra, bo nie mają za co, a drudzy boją się czy ktoś nie zabierze im tego co mają z życiem włącznie. Może to nie przypadek, że ze sobą sąsiadują?



Dziś jeszcze dwie myśli o różnicach między Brazylijczykami i Polakami


Pierwsza: Polak wszystko musi zrobić sam, inaczej nie ma to wartości, czuje się nieudacznikiem, albo nieudacznicą, która nie potrafi połączyć pracy na etat ze sprzątaniem mieszkania, gotowaniem codziennie dla całej rodziny, praniem oraz uprawianiem ogródka warzywnego. Albo pracy z majsterkowaniem, naprawianiem samochodu, układaniem fliz/kafelek/płytek w łazience, obsługą wszelkiego sprzętu AGD/RTV i rolnictwem włącznie. No i przede wszystkim to poczucie winy, gdy pozwalamy innym by zrobili coś za nas! "I tak pewnie zrobią to źle..."

Brazylijczycy się z nas śmieją. Oni mało robią sami. Albo inaczej - każdy robi jedną rzecz a dobrze. Jeden gotuje, drugi sprząta, ktoś parkuje auta  na parkingu, albo świetnie obsługuje w restauracji. Tu nawet nie możesz sam sobie jedzenia nałożyć na swój talerz, bo robi to kelner. Ktoś inny jest od podawania napojów, a kto inny jedzenia, a jeszcze jest np pani której jedynym zadaniem jest podawanie menu gościom. To nawet jest niegrzeczne, by zabierać zajęcie innym. Jak ktoś ma pracę umysłową, to prace fizyczne robią za nią/niego inni ludzie i odwrotnie. To się nazywa WSPÓŁPRACA - u nas w Polsce zjawisko rzadko występujące.



Choć i w Brazylii nie jest różowo. Na przykład wczoraj wynajęliśmy firmę sprzątającą by ten nasz nowo-stary dom doprowadzić do jako takiego wyglądu. No i trzy panie przez 8 godzin sprzątnęły zaledwie dwa pokoiki, łazienkę i kuchnię. Przy czym słowo "sprzątnęły" trzeba umieścić w wielkim cudzysłowie. Mam dziwne podejrzenie, że jak nas nie było, to piły sobie kawkę... No ale wyleciały na tych swoich miotłach, fru...



Druga myśl (Olka). Brazylijczycy robią sobie druty kolczaste podpięte do prądu na murach wokół domów czy apartamentowców bojąc się o swoje dobra i życie, a  z drugiej strony oddają kluczyki do samochodu każdemu kolesiowi, który stoi przed restauracją czy marketem, by ten zaparkował auto.  A Polak do domu wpuści każdego, ale od samochodu wara...

A może się mylę?

A i jeszcze łabędzie mają czarne...




Na koniec jedno podobieństwo: sposób oznakowania dziur drogowych: