Piąte urodziny naszej córki świętowaliśmy w parku, choć do niedzieli rano nie było pewne czy deszczowa ostatnio pogoda nam na to pozwoli. Gdy o świcie otworzyliśmy okiennice, naszym oczom ukazało się bezchmurne rozsłonecznione niebo, więc zapakowaliśmy balony, własnoręcznie przez Hele i Werę robione ozdoby oraz nasze kulinarne wygibasy do auta. I hejże do parku Villa Lobos!
Nie było to zadanie łatwe, gdyż w parku odbywał się również jakiś festyn, więc ludzi multum i żeby wjechać na parking staliśmy w kolejce. Stanie w kolejce jest baaaardzo brazylijskie. My już o tym w Polsce zapomnieliśmy i teraz sobie tu przypominamy lub uczymy się na każdym kroku...
Żeby było weselej, to w sobotę wieczorem nagle tuż przed pieczeniem bułeczek skończył się gaz. Na szczęście resztę mieliśmy już upieczoną, ugotowaną i przygotowaną: pierogi biłgorajskie z kaszą gryczaną w rozmiarze mini, brigadeiros (tutejsze trufle z mleka skondensowanego z kakao), szarlotkę (po dwóch nieudanych podejściach do pieczenia tortu), kabanosy itd. Na nieszczęście przez brak gazu nie mieliśmy ciepłej wody aż do poniedziałku, więc na imprezie mogliśmy wyglądać nieco nieświeżo... No ale gdyby padał deszcz to musielibyśmy zrobić imprezę w domu i nie byłoby nawet jak kawę zrobić...
Ale wszystko się jednak udało doskonale!
![]() |
Stół z naszymi daniami |
Pogoda dopisała i goście też. Była Maja z Dalią, Milena i dzieci z klasy Helenki: Clara, Carolina, Fernanda oraz Duda wraz z rodzeństwem i rodzicami.
Silvio organizował dzieciom zabawy.
Ustroiliśmy jeden ze stolików piknikowych w parku.
Z Clarą i Carol |
Było dużo szaleństwa, rozmów po portugalsku, angielsku i polsku...
Erika, Ela, Ania |
oraz objadania się smakołykami. Tu Dalia i brigadeiros zrobione przez Weronikę, Helę i Lola.
A tu jeszcze trochę szaleństwa:
No i w końcu tort (kupiony w ostatniej chwili), szampan, "Sto lat" po polsku i "Parabenes" po portugalsku.
Z Mają |
W Brazylii tort podaje się zwyczajowo na samym końcu imprezy i jest to znak, że zaraz potem należny się zbierać do domu. My jednak zrobiliśmy inaczej i zabawa trwała nadal.
![]() |
Milena skacze |
Aż do całkowitego zmęczenia materiału...
A może trochę dłużej...
Napisałam, że urodziny były "prawie brazylijskie", bo do prawdziwych było im daleko.
Brazylijskie urodziny potrafią bowiem:
1. Kosztować od kilku tysięcy wzwyż.
2. Gości może być tyle co na małym weselu albo na dużym nawet.
3. Najczęściej organizowane są w miejscach specjalizujących się w urodzinach dla dzieci, rodzice wybierają tylko motyw przewodni imprezy.
4. Tort i słodycze są na końcu imprezy.
5. Tort jest sztuczny.
6. Sztuczny tort ma kilka pięter, stoi przez cały czas na stole wśród innych słodyczy i ozdób. Wtyka się w niego świeczki. Solenizant je zdmuchuje, a kelnerki dyskretnie roznoszą prawdziwy tort, którego nikt nigdy nie widział.
Oczywiście bywają różne przyjęcia urodzinowe. My widzieliśmy wiele takich skromnych w parku i bardzo nam się spodobały. Plusem imprez w lokalu jest to, że się nie musisz niczym przejmować, a dzieciaki mają mnóstwo atrakcji.
Tak na przykład wyglądał stół z tortem na urodzinach Rafaela tydzień później:
Prezentem dla Helenki było poniedziałkowe wyjście do Kidzania. Jest to takie miasteczko dla dzieci od czwartego roku życia, bardzo realistyczne, ale pod dachem, z bankiem, szpitalem, strażą pożarną, fabryką czekolady, uliczkami, restauracją itd. Wszystko dopasowane do wzrostu dzieci. Operuje się tam specjalnymi pieniędzmi. Dziecko może spróbować "dorosłych zajęć", np upiec pizzę czy być lekarzem. Helenka najpierw pracowała w fabryce cukierków, gdzie zrobiła swoje własne.
Następnie uczyła się pilotować samolot. Symulator lotu był tak realistyczny, że z Olkiem widzieli nasz dom, bo lądowali w Sao Paulo!
A na koniec jeszcze w zakładzie jubilerskim stworzyła korale.
Była zachwycona ale wymęczona. A ja wyszłam z bólem głowy (hałas) i mieszanymi uczuciami.
Z jednej strony cudowna możliwość popróbowania różnych aktywności, poznania czegoś od środka. Z drugiej strony zaś każde miejsce było pod logo konkretnej istniejącej firmy - świetna reklama i przywiązywanie od dzieciństwa do marki, co mnie bardzo niepokoiło. No i te kolejki... Dzieci musiały czasem czekać nawet po 40 minut na jakąś aktywność i rodzic nie mógł go zastąpić nawet na chwilę. Rozumiem nastolatki, ale 4-5 latki??!! No ale może jak się wcześnie nauczą stać pokornie w linii, to później nie będą się buntować?
A Lolo był na to za młody, więc bawił się w takim pokoju dla maluchów a potem na chwilę nawet trafił do więzienia ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz