Cunha, to malutkie miasteczko w sercu gór (tu wszędzie są góry...) po drodze do Paratów. Miejsce ciche, spokojne, bardzo przyjemne. Łatwo je ominąć w drodze nad morze. Słynie z dwóch rzeczy: ceramiki i Corpus Christi.
Dworzec autobusowy w Cunha |
Gwiazdy betlejemskie a w tle Cunhska katedra |
Jedni jeżdżą autami, inni wciąż konno... |
Pierwsza to ceramika. Istnieje tu kilkanaście pracowni różnych artystów lepiących glinę. Każda ma swój specyficzny styl i technikę. Tworzą cuda i zawsze coś można podpatrzeć...
![]() |
W pracowni Tokai - prowadzonej przez dwoje Japończyków |
Służy im leniwa atmosfera miasta i niesamowita przestrzeń - wkoło jedynie dziesiątki kilometrów wzgórz z zawieszonym nad nimi nieboskłonem. Idealne warunki do tworzenia!
Poznaliśmy tu pewnego Holendra, który co prawda nie tworzy z gliny, ale za to maluje obrazy - przerabia starych niderlandzkich i duńskich mistrzów na współczesną modłę.
Oprócz tego prowadzi bardzo ciekawą restauracyjkę. Właśnie jest sezon na Pinhao- to nasiona tych gigantycznych sosen o kształcie dmuchawca, które są na zdjęciach z postu o cioci Gosi. Te sosnowe pestki są właściwie sporej wielkości orzeszkami, z których robi się sosy, piecze itp. Tu w oliwie z przyprawami- idealna przekąska, choć nieco ciężkostrawna.
Druga rzecz to procesja w Boże Ciało. Co roku rzesza ochotników już od rana usypuje na uliczkach Cunha dywany z farbowanych trocin.
Jedne to kolorowe, dziecinne wzorki, inne to skomplikowane obrazy. Jak ten pod schodami katedry. Tu widać, jak miejscowy pies porwał pracującym drugie śniadanie i pożera łapczywie.
Usypywanie całej drogi procesji trwa od rana do późnego popołudnia.
O 16.00 jest msza, a po niej ksiądz z monstrancją, w otoczeniu rzeszy wiernych ubranych w białe bluzy i niosących palące się cienkie świece, kroczy tą barwną ścieżką wokół cunhskiego centrum.
Wszyscy nareszcie mogą zniszczyć tak skrupulatnie układane wzory.
ten sam Jezus po przejściu procesji |
Zaraz po przejściu procesji grupa sprzątaczy łopatami i miotłami zgarnia wymieszane trociny i ładuje na ciężarówkę.
Po godzinie nie ma śladu obrazów. Ulotność. Chwilowość. Do następnego roku. Ale potem muzyka, tańce, piwo i zakąski oraz zabawa do późnego wieczora.
Coś dla duch, coś dla ciała. Ale już nie dla nas, bo dzieci zmęczone, usypiają prawie, więc trzeba nam do domu.
Zamieszkaliśmy w małej pousadzie na wsi pod Cunhą "Vale dos Sonhos" (Dolina snów lub marzeń). Lolo przytulał króliczka.
Biedny króliczek, ale przeżył. Wieczorami cała rodzina królików właścicieli hasała po trawie. W ogrodzie dojrzewały właśnie pomarańcze, mandarynki i grapefruity. Pierwszy raz widziałam ich drzewa.
Lolo doił też krowę, choć później uparcie twierdził, że doił konia i pił jego mleko... Konie też były, wybraliśmy się więc na spacer po okolicy.
Weronika dostała najbardziej narowistego, a Lolo oczywiście w drodze zasnął...
Właścicielka, która wzięła mnie za Brazylijkę, pysznie gotowała i postanowiła poczęstować nas Mokoto - tradycyjnym daniem z Bahia (na północy Brazylii). Zapewniała że jest zupełnie bez mięsa i świetnie wpływa na urodę. Weronikę coś tknęło i gdy zaczęłam dopytywać z czego to jest zrobione, to okazało się, że faktycznie było bez mięsa, bo był to czysty szpik kostny... Olkowi bardzo smakował, a Weronika zjadła z grzeczności, choć stawało jej w gardle, ale kieliszek Prowidencji pomógł jej to przełknąć...
Wodospady paprykowe |
W okolicy podziwialiśmy też piękne wodospady paprykowe (Cachoeiras de Pimenta), wykorzystywane przy okazji do wytwarzania prądu. Hydroelektrownie zaraz za elektrowniami jądrowymi, są tutaj głównymi źródłami energii. By tam dojechać trzeba wspinać się krętymi polnymi drogami, mijając na zakrętach olbrzymie ciężarówki wiozące krowy na steki z porozrzucanych po odległych dolinach farm, na których z braku jakiegokolwiek zasięgu największą rozrywką dla dzieci są krowy właśnie...
Droga nad wodospady |
A w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze w Aparecidzie. To miejsce kultu Matki Boskiej z Aparecidy, patronki Brazylii. Czyli taka tutejsza Częstochowa tylko na większą skalę. Jak już wcześniej pisałam, jest to czarnoskóra Maryja. Zaczęło się w 1717 roku, gdy trzech rybaków wyciągnęło w sieci jej figurkę. Figurkę tę stworzył z gliny około 70 lat wcześniej pewien mnich. Przez to, że wiele lat spędziła pod wodą stała się czarna. Wkrótce było głośno o licznych wizjach i cudach. I tak po wielu latach wybudowano jej Bazylikę (drugą największa na świecie), którą wyświęcił Jan Paweł II, a my mieliśmy okazję widzieć i figurkę i wiernych zanoszących do niej modły.
![]() |
Wierni pod figurką |
![]() |
Wesołe miasteczko przed Bazyliką |
A dla tych bez gotówki, istniało stanowisko do składania datków karta płatniczą. Wszystko przemyślane i zorganizowane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz