Ilha do Cardoso jest wyspą zwodniczą. Jej piękno zapada w serce i sprawia że chce się wracać do jej szerokich bezludnych plaż, niedostępnych gór zamieszkałych przez dzikie jaguary (onca) oraz kanałów z morską wodą meandrujących pomiędzy labiryntem lasów namorzynowych.
Dwa lata temu, żeby tam dotrzeć, musieliśmy najpierw "telepać" się 50 km wyboistą drogą gruntową, a potem jeszcze pół godziny motorówką, aby spędzić tam zaledwie dwie godziny. Wtedy tak nas oczarowała, że postanowiliśmy tym razem przyjechać na 4 dni. Aby uniknąć telepania wzięliśmy motorówkę bezpośrednio z Cananeia (1 godzina). Już samo to było dla dzieciaków niezłą przygodą! Trasa prowadziła na początku Zatoką Delfinów. Całe stado tych pieknych zwierząt towarzyszyło nam przez jakiś czas:
Później wpłynęliśmy w kręty kanał okrążający góry. Obszar ten porastają lasy namorzynowe, woda jest słona ale zmieszana ze słodką, a przypływy i odpływy bardzo wyraźne. Gdy woda opada ukazuje się bogaty w pokarm muł (?), co przyciąga wiele gatunków ptaków, w tym charakterystyczne dla tego obszaru czerwone guara z rodziny flamingów.
... i dla naszych dzieci, które najchętniej bawiły się w łódce gospodarza, podglądały czyszczenie ryb, wędkowanie, przepływające łodzie i pluskające blisko brzegu delfiny. Spokój, cisza, szerokie niebo i upajający zapach kwiatów.
A zaraz 200 metrów dalej, za szerokim pasem wydm porośniętych bromeliami i innymi cudami znanymi tylko botanikom, docieraliśmy do pustej i długiej na 10 kilometrów plaży...
...pełnej muszli i innych dziwnych patyków wyrzucanych przez fale, jak ten tutaj ochrzczony "pieskiem" kawałek namorzyny:
Woda w oceanie jeszcze przyjemnie ciepła mimo jesieni. Można wypożyczyć od sąsiadów ich rowery i wybrać się na przejażdżkę plażą aż do gór, gdzie wybija pitne źródełko lub w drugą stronę na sam koniec cypla.
I godzinami babrać się w piachu...
Aż do całkowitego zmęczenia materiału:
Na wyspie zakwaterowanie jest proste, ale za to codziennie świeże krewetki i ryby. Zasięgu zero a prąd produkowany jedynie przez baterie słoneczne lub generatory diesla. Istny raj!
Ale jak to w raju, i tu również żyją węże...
Na pierwszego natknęliśmy się zaraz pierwszego dnia idąc z łódki do pensjonatu. Był pięknie błyszcząco zielony. Miejscowy powiedział, że ten gatunek jest niegroźny, ale żebyśmy uważali na czarne, bo są jadowite.
Pewnego dnia się rozdzieliliśmy i ja pojechałam z Helenką rowerami środkiem wyspy, żeby się później spotkać z chłopakami jadącymi plażą. Nagle, w pobliżu domów, tuż przed Helą, która jechała pierwsza, na ścieżkę wypełzł czarny wąż. Hela siłą rozpędu po nim przejechała, a wąż ewidentnie przestraszony uciekł. Hela była równie przestraszona co on, zresztą wszyscy byliśmy...
Oprócz węży widzieliśmy jeszcze tutejsze lisy, leśne psy (cachorro de mata), kraby plażowe (carangueja) i wodne (siri). Na wyspie nie wolno hodować psów, bo została ona zamieniona w park narodowy, a psy lubią polować na wszystko co się rusza. W namorzynach można spotkać krokodyla - jacare do papa amarelo - po polsku kajman szerokopyski.
Ale zwierzęta z którymi mieliśmy najwięcej kłopotu to meszki...
I to nie takie meszki jak na Ilhabela: duże, widzialne, przed którymi można się schować w domu czy za moskitierą. Te tutaj miały wielkość ziarnka maku i dostrzegaliśmy je dopiero gdy poczuliśmy ból, jakby ci ktoś szpilkę wkłuwał w stopę czy rękę. Najgorsze było to, że wciskały się do domu i gryzły nas w nocy i nie dało się w żaden sposób przed nimi schować. Nie pomagał wentylator, wiatr, światło słońca, nie dało się ich mordować nijak. Gdy używaliśmy najsilniejszego preparatu na komary i meszki, te gryzły nas w 10 sekund po spryskaniu! Przez jedno oczko moskitiery przelatywało pięć na raz w pełnym rozpędzie. Były wściekle głodne i gryzły niemiłosiernie! Bo księżyc w pełni...
No może na plaży ich tylko nie było, więc pokąsani i niewyspani o piątej rano chcąc nie chcą podziwialiśmy wschód słońca...
Nie ma miejsc idealnych, bo w każdym raju czai się wąż albo meszka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz