wtorek, 8 maja 2018

Rok życia z Zorianem



I tak minął rok. A nasz mały Zorian z bruneta stał się blondynem, przybrał dobre siedem kilo wagi i komunikuje się z nami bardzo sprawnie i dosadnie. Czasem zbyt dosadnie jak na moje biedne uszy. Charakter ma wyrazisty. Może nawet zbyt wyrazisty jak na moje zmęczone "nerwy".
Wraz  z nim rośnie Hela i Lolo tracąc zęby, zdobywając kolejne centymetry wzrostu i długości stóp. Czasem zbyt szybko jak na moje tempo kupowania nowych butów...
Wszystkiego dobrego synku!
Niech się wypełni twoje przeznaczenie...


Zobaczcie jak się zmieniał...



[Kto chce zobaczyć "film" w pełnym rozmiarze niech naciśnie taki "kwadrat" po prawej stronie na dole. Jak się najedzie na niego myszką to sie pojawia podpis "Pełny ekran". Zdecydowanie lepiej widać!]

A tu urodziny w parku:



Z pierogami ruskimi i tortem kokosowo-jagodowym


wtorek, 1 maja 2018

Ilha do Cardoso - rajskie piekło



Ilha do Cardoso jest wyspą zwodniczą. Jej piękno zapada w serce i sprawia że chce się wracać do jej szerokich bezludnych plaż, niedostępnych gór zamieszkałych przez dzikie jaguary (onca) oraz kanałów z morską wodą meandrujących pomiędzy labiryntem lasów namorzynowych.

Dwa lata temu, żeby tam dotrzeć, musieliśmy najpierw "telepać" się 50 km wyboistą drogą gruntową, a potem jeszcze pół godziny motorówką, aby spędzić tam zaledwie dwie godziny. Wtedy tak nas oczarowała, że postanowiliśmy tym razem przyjechać na 4 dni. Aby uniknąć telepania wzięliśmy motorówkę bezpośrednio z Cananeia (1 godzina). Już samo to było dla dzieciaków niezłą przygodą! Trasa prowadziła na początku Zatoką Delfinów. Całe stado tych pieknych zwierząt towarzyszyło nam przez jakiś czas:


 

Później wpłynęliśmy w kręty kanał okrążający góry. Obszar ten porastają lasy namorzynowe, woda jest słona ale zmieszana ze słodką, a przypływy i odpływy bardzo wyraźne. Gdy woda opada ukazuje się bogaty w pokarm muł (?), co przyciąga wiele gatunków ptaków, w tym charakterystyczne dla tego obszaru czerwone guara z rodziny flamingów.


Oprócz ptaków, miejsce to upodobali sobie wędkarze, a żyjący tu rdzenni Indianie zajmują się rybołówstwem. Wyspa otoczona jest więc z jednej strony otwartym oceanem, a z drugiej namorzynami. Raj dla zwierząt...


... i dla naszych dzieci, które najchętniej bawiły się w łódce gospodarza, podglądały czyszczenie ryb, wędkowanie, przepływające łodzie i pluskające blisko brzegu delfiny. Spokój, cisza, szerokie niebo i upajający zapach kwiatów.


A zaraz 200 metrów dalej, za szerokim pasem wydm porośniętych bromeliami i innymi cudami znanymi tylko botanikom, docieraliśmy do pustej i długiej na 10 kilometrów plaży...


...pełnej muszli i innych dziwnych patyków wyrzucanych przez fale, jak ten tutaj ochrzczony "pieskiem" kawałek namorzyny:


Woda w oceanie jeszcze przyjemnie ciepła mimo jesieni. Można wypożyczyć od sąsiadów ich rowery i wybrać się na przejażdżkę plażą aż do gór, gdzie wybija pitne źródełko lub w drugą stronę na sam koniec cypla.


I godzinami babrać się w piachu...


Aż do całkowitego zmęczenia materiału:


Na wyspie zakwaterowanie jest proste, ale za to codziennie świeże krewetki i ryby. Zasięgu zero a prąd produkowany jedynie przez baterie słoneczne lub generatory diesla. Istny raj!

Ale jak to w raju, i tu również żyją węże...
Na pierwszego natknęliśmy się zaraz pierwszego dnia idąc z łódki do pensjonatu. Był pięknie błyszcząco zielony. Miejscowy powiedział, że ten gatunek jest niegroźny, ale żebyśmy uważali na czarne, bo są jadowite.
Pewnego dnia się rozdzieliliśmy i ja pojechałam z Helenką rowerami środkiem wyspy, żeby się później spotkać z chłopakami jadącymi plażą. Nagle, w pobliżu domów, tuż przed Helą, która jechała pierwsza, na ścieżkę wypełzł czarny wąż. Hela siłą rozpędu po nim przejechała, a wąż ewidentnie przestraszony uciekł. Hela była równie przestraszona co on, zresztą wszyscy byliśmy...


Oprócz węży widzieliśmy jeszcze tutejsze lisy, leśne psy (cachorro de mata), kraby plażowe (carangueja) i wodne (siri). Na wyspie nie wolno hodować psów, bo została ona zamieniona w park narodowy, a psy lubią polować na wszystko co się rusza. W namorzynach można spotkać krokodyla - jacare do papa amarelo - po polsku kajman szerokopyski.



Ale zwierzęta z którymi mieliśmy najwięcej kłopotu to meszki...
I to nie takie meszki jak na Ilhabela: duże, widzialne, przed którymi można się schować w domu czy za moskitierą. Te tutaj miały wielkość ziarnka maku i dostrzegaliśmy je dopiero gdy poczuliśmy ból, jakby ci ktoś szpilkę wkłuwał w stopę czy rękę. Najgorsze było to, że wciskały się do domu i gryzły nas w nocy i nie dało się w żaden sposób przed nimi schować. Nie pomagał wentylator, wiatr, światło słońca, nie dało się ich mordować nijak. Gdy używaliśmy najsilniejszego preparatu na komary i meszki, te gryzły nas w 10 sekund po spryskaniu! Przez jedno oczko moskitiery przelatywało pięć na raz w pełnym rozpędzie. Były wściekle głodne i gryzły niemiłosiernie! Bo księżyc w pełni...
No może na plaży ich tylko nie było, więc pokąsani i niewyspani o piątej rano chcąc nie chcą podziwialiśmy wschód słońca...



Nie ma miejsc idealnych, bo w każdym raju czai się wąż albo meszka...



niedziela, 15 kwietnia 2018

Indianie Xingu - Kuikuros




Kuikuro są jedną z 16 grup etnicznych Indian Xingu [czyt. Szingu] zamieszkujących Puszczę Amazońską. Ich wsie budowane na planie koła leżą nad rzeką Xingu w stanie Mato Grosso w Brazylii. Ich oca [czyt. oka czyli chata] potrafi pomieścić całą rozszerzoną rodzinę, tj. ok 25 osób. Jest naprawdę imponująca. Szkielet z drewna, okrycie z liści palmowych:


Wewnątrz mrok, zapach "siana", hamaki w których śpią mieszkańcy. Mężczyzna Kuikuro może mieć dwie żony o ile jest w stanie nałowić dla obu rodzin ryb i innej zwierzyny. Mężczyzna sadzi, kobieta zbiera i znosi zbiory (głównie maniok.) dźwigając ciężary na głowie. Dzięki temu jej mężczyzna może ją chronić przed drapieżnikami. Żywią się pieczonymi rybami i plackami z tapioki zwanymi bejiu [czyt. bej-żu] pieczonymi w ogromnych (kiedyś ) glinianych "patelniach".


Na ubitym placu pomiędzy ocami Indianie tańczą. Najpierw zwołując wszystkich niskim dźwiękiem takich oto instrumentów:

Prowadzi syn wodza plemienia. Mężczyźni ubierają się strojnie w pióropusze, "grzechotki" z suchych nasion na kostkach. Malują ciało trzema barwnikami: białą glinką, czerwonym barwnikiem pochodzącym z nasion rośliny urucum [urukum] i czarnym z jabipapa. Kolczyki są oznaką dojrzałości i tylko dorosłym mężczyznom wolno je nosić.
Tak na marginesie: czerwony barwnik z urucum odstrasza niektóre robale np komary, stąd Indianie często go używali smarując całe ciało. I to dlatego właśnie Europejczycy ochrzcili ich czerwonoskórymi.


Kuikuro tańczą z różnych powodów. Tańczą grupowo, poruszając się przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, wokół centrum wioski i wokół grających na instrumentach starszych. Sprawiają wrażenie roju pszczół, w dziwnym rytmie, z rozluźnionymi barkami. Na chwilę zawracają i z powrotem do przodu...


Kobiety wyglądają skromniej. Mają wymalowane czerwone pręgi na łuku brwiowym. Proste kruczoczarne włosy z grzywką. To grzywka świadczy o dorosłości. Podlotki są ukrywane w głębi chaty i zapuszczają grzywkę, która ma im zasłaniać twarz. Zostanie ścięta na ślubie.


W swoich wioskach kobiety są ubrane w przepaskę z korali na biodrach i korale na szyi. Ani jedne, ani drugie niczego nie zasłaniają. Taniec kobiet. Wtedy wolno im wystroić się w męskie ozdóbki:


Tu jednak kobiety noszą stroje kąpielowe. Nie jesteśmy bowiem w Amazonii, tylko godzinę drogi od Sao Paulo w miejscu zwanym Toca da Raposa [Nora Lisa] , gdzie każdego roku od 23 lat Indianie Xingu spędzają cały kwiecień i pół maja. Wybudowali oca, przywożą na sprzedaż rękodzieło wykonane przez całe plemię i prezentują swoją kulturę mieszczuchom przejmując od nich nieco zachodnich zwyczajów, jak choćby komórki, które służą im raczej do robienie zdjęć, bo zasięgu w ich wioskach nie ma...


To zbliżenie obu kultur zawdzięczamy trzem braciom: Claudio, Orlando i Leonardo Villas Boas, zafascynowanym kulturami rdzennych mieszkańców Brazylii i wielkim ich obrońcom. To dzięki nim, w roku 1961 utworzono rezerwat Xingu, który obecnie jest coraz ciaśniej otaczany przez plantacje soi i kukurydzy.


Jest coś pięknego w tych ludziach, są uśmiechnięci i otwarci, a dzięki takim inicjatywom, mogą zarabiać na życie godnie. Sami bawiąc się dobrze - takie wakacje pod miastem.


My zaś jak widzieliście powyżej mogliśmy uczestniczyć w ich tańcach, zapasach, strzelaniu z łuku czy spróbować bejiu z rybą.


Lolo pobiegł od razu między Indiańskie dzieci chcąc się z nimi bawić, choć tańce mężczyzn go nieco przerażały. Helena wyjątkowo odważnie tańczyła. Zorian zaś czuł się jak u siebie:


Choć do "Wodza" musiał się przyzwyczajać:


A już po występie, dwie Indiańskie młode kobiety porwały Zoriana bawiącego się na trawniku i uciekły z nim, żeby po chwili wrócić ze śmiechem wraz z podarowaną mu indiańską dziecięcą bransoletką:


To przykład na to, że rdzenna ludność nie musi wyginać lub wtopić się w kulturę najeźdźców. Może być dumna ze swojej wyjątkowości.


A że uczą się portugalskiego, więc część dzieci studiuje, aby stać się łącznikami między tymi dwoma światami i spisać całą ich ustna tradycję.

czwartek, 8 lutego 2018

Niebieskie Wzgórze i Drzewo Zoriana







Pogoda miała być słoneczna, ale nagle rano niebo zasnuły nisko wiszące chmury, które zazdrośnie ukryły przed nami Niebieskie Wzgórze. Ten niezbyt wysoki (764 m n.pm.) szczyt wybraliśmy dzień wcześniej na miejsce zasadzenia Drzewa Zoriana.



Jest to Ipê Branco (Tabebuia Roseoalba), które pięknie kwitnie na biało wiosną (sierpień-październik). Dostaliśmy je w ramach adopcji drzewek i akcji zazieleniania Sao Paulo wymyślonej przez pana przedszkolanka (??) Lola - Diego.

Pierwotnie chcieliśmy zasadzić Drzewo wraz z łożyskiem w Polsce, ale przewiezienie obu zapewne nastręczyłoby nam wielu trudności. A skoro Zorian urodził się tutaj, to niech i tu rośnie jego Drzewo. Chcieliśmy by miejsce było na tyle publiczne by zawsze móc tam wrócić, ale na tyle intymne, żeby maleństwa nie skosili i nie zadeptali. Zabraliśmy je zatem ze sobą w podróż na południe (tak tak, byliśmy w szoku i nie mieliśmy innego pomysłu...)



W okolicach Pomerode przyszło nam do głowy, że góra byłaby pięknym miejscem na symboliczne zapuszczenie ziemskich korzeni naszego synka. A Niebieskie Wzgórze (Morro Azul) pasowało jak ulał do Oriona.
Wyruszyliśmy zatem w drogę pomiędzy pnącymi się do góry niebieskimi hortensjami, w pełnym od wilgoci lesie.



Na samym szczycie hortensji jest jest jeszcze więcej i to im wzgórze zawdzięcza swoją nazwę. Poza tym roztacza się stąd podobno przepiękny widok (wierzymy na słowo...), a szczytowa polana jest ulubionym miejscem paralotniarzy. My zaś byliśmy szczelnie i bezpiecznie otuleni wilgotnymi chmurami.



Wybraliśmy miejsce nieco na uboczu i Olek mozolnie wydłubywał dołek. Zorian pomagał...


Wszyscy jakoś przez przypadek ubraliśmy się tego dnia na niebiesko...



I w końcu maleństwo znalazło swoje miejsce.
Dokładne jego współrzędne to:
26°45'45.2"S 49°12'15.8"W
DMS: 26° 45' 45,24'' S | 49° 12' 15,76'' W


Może da się je zobaczyć na google.maps ? Spróbujcie.
https://goo.gl/maps/KZoxhDmJpUB2



P.S.
Poczucia zakorzenienia dodało nam przedziwne spotkanie, które miało miejsce na Niebieskim Wzgórzu. Poznaliśmy tam bowiem Carlosa Staszewskiego, wnuka Stanisława Staszewskiego, który wraz ze swoją brazylijską rodziną także był na spacerze. Olka dziadek również nazywał się Stanisław Staszewski. Dalecy kuzyni? Może... Carlos ma plantację truskawek jakieś 200km w głąb gór. I choć jego nazwisko zapisuje się po portugalsku, to nie mieliśmy wątpliwości, że w jakiś tam kosmiczny sposób wszyscy jesteśmy rodziną...

Kuzyni?