Ja wylewałam siódme poty na macie, w sali, w której kiedyś zapewne odbywały się bale i msze.
Dzieci jeździły konno, pływały w basenie, męczyły krowy, Hela uczyła się jazdy na rowerze na dwóch kółkach, a Olek gawędził z obecnym właścicielem tej posiadłości - Teodorem.
Dowiedział się od niego, że po plantacji kawy próbowano tu hodować bydło, potem na 25 lat teren wykupił zakon Trapistów z Francji. Gdy ojczulkowie się wyprowadzili, próbowano tu różnych rzeczy. Teodor jest trzecim pokoleniem nowych właścicieli. Na 2500 hektarów uprawia organiczne warzywa, hoduje krowy i przetwarza ich mleko, ma trochę koni, a w starych murach odbywają się warsztaty i mieszczą klimatyczne pokoje. Miejsce jest wyjątkowe. Obejmuje część gór Mantiqueira oraz spory odcinek rzeki Paraiba. Zresztą zobaczcie sami.
Mieliśmy możliwość doświadczenia brazylijskiej wiejskiej przyrody. Same zdjęcia tego nie oddadzą, więc zamieszczam poniżej dwa nagrania do odsłuchania. Jedno wieczorne i jedno o świcie. Wszystkie dźwięki wydają zwierzęta. To "uderzanie" to żaby albo żółwie. Niestety nie oddaje to w pełni bogactwa otaczającej przyrody, jej zapachu, ciepła i wilgoci, latających o zmierzchu olbrzymich świetlików, modliszek czy gekonów. Spróbujcie to sobie jednak wyobrazić...
O świcie....
I o zmierzchu....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz