piątek, 16 września 2016

Sierpniowy miszmasz - czyli idzie ku wiośnie...

Zima powoli odchodzi. Rzeką spływa kra i świat się budzi do życia...


Żartowałam oczywiście. To nie kra, tylko gęsta obrzydliwa piana na rzece Tiete. Tej samej, która sunie raczej niż płynie przez Sao Paulo. Oficjalnie to najbrudniejsza rzeka w tym kraju. Choć ponoć 400 km dalej na zachód jest tak czysta, że ludzie się w niej kąpią.

Sierpień nam minął szalenie szybko. Na wielu drobnych wypadach za miasto.
Byliśmy w Parku Juquery [czyt. Żukery] na obrzeżach miasta. Klimat pustynny, zagrożenie pożarowe najwyższe. Mnóstwo rowerzystów.



Dzieci dzielnie śmigały na swych pojazdach:



Lolo uparł się, że wieża przeciwpożarowa to rakieta i za wszelką cenę chciał nią polecieć!


Innym razem wybraliśmy się do Itu - miasta na zachód od SP. Jego główną atrakcją są rzeczy duże. Taki kompleks prowincjonalnej mieściny. Na przykład ta budka telefoniczna:


A w okolicy (raczej przemysłowej - stąd wspomniana rzeka) odwiedziliśmy Czekoladową Fazendę (Fazenda do Chocolade), która w nowych czasach zarabia bardziej na rozrywce niż rolnictwie.
Jest tu mini zoo. Z taką oto brazylijską kurką, która jest na wszystkich ściereczkach kuchennych:



Z pawiami i papugami, końmi i ... traktorem, na którym Lolo spędził chyba godzinę:


Sama fazenda była bardzo stara i piękna.


Przetwarzano tam kakao i kawę. Tu widać maszynę do prażenia tej drugiej:


No i przyjechał do nas w końcu wujek Bartek (brat Olka). Dzieci szaleją.



Wujek próbował surfowania. No i my troszeczkę też.


Nad morzem było pięknie:



Czasem dziwnie:

A czasem świat się jakby rozmazywał...


Nasi mężczyźni na galowo z okazji urodzin Bartka w restauracji zbudowanej pod gigantycznym fikusem (w tle widać jego gałęzie):


I jeszcze taki polonijny akcent. Msza polska w kościele (Kościół Matki Boskiej Wspomożycielki Wiernych, rua Tres Rios 75), którego jeden z bocznych ołtarzy jest cały polski i w którego podziemiach odbywają się spotkania Polonii. Msza była po portugalsku z wstawkami polskimi. Jak księdzu wyszło. Wierni znali polski już raczej słabiutko.


A na koniec moje ulubione saopaulańskie skrajności. Centrum miasta. Chłopak w swojej sypialni na skrzyżowaniu:


Park. Pies z diamentami przyklejonymi na głowie:


Takie to miasto jest. A tu połączenie skrajności. Wiosenny kasztan i "nosek klonowy" w jednym (rozmiar grande) znaleziony w drodze do przedszkola:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz