sobota, 11 lutego 2017

Ilha do Mel - Miodowa Wyspa

Mam wielkie opóźnienia w pisaniu bloga. To przez ciążę i poczucie osadzenia. Czuję się bardziej jak u siebie, a przez to rzadziej się zadziwiam otaczającym światem. Dobrze? Źle? Inaczej...






Na przełomie stycznia i lutego odwiedziły mnie Sylwia i Ula. Dzięki temu mogłam wybrać się gdzieś dalej. Spakowałyśmy stroje kąpielowe i dzieci i ruszyłyśmy na południe. Wybrzeżem.


Najpierw Ilha Comprida, czyli Długa Wyspa. Tym razem przejechałyśmy ją w przeciwnym kierunku. Spędziłyśmy jedną noc w uroczym pensjonacie Morada dos Guará, którego właścicielka walczy o zachowanie siedlisk lokalnych ptaków Guará z rodziny flamingów. Rodzą się czarne lub białe (w zależności od regionu) i z czasem stają się czerwone pod wpływem pokarmu który jedzą.

"Uwaga dzieci się bawią"

To ta wyspa, po której zamiast drogą jedzie się plażą, tylko trzeba uważać na przypływy, bo można utknąć.



Na końcu wyspy, tuż niedaleko promu urocze restauracyjki z hamakami.


I szaleństwa z ciotkami.


A potem jeszcze bardziej na południe do stanu Paraná, w którym żyje dużo potomków imigrantów z Polski. Tuż obok promu na Miodową Wyspę jest na przykład parking, prowadzi go Lucia, która jeszcze trochę mówi po polsku, choć już jej mama urodziła się tutaj.





Miodowa wyspa jest dość dużą wyspą, na której nie ma dróg i aut. Cały transport odbywa się takimi oto wózkami. Tu Lolo załapał się na przejażdżkę fiatem...



Nie jest już taką bardzo tropikalną wyspą. Klimat jest tu troszkę chłodniejszy. W okolicach wiele sosen, co przypomina nieco polskie krajobrazy. Może to właśnie przyciągało tu "naszych" imigrantów?
Nazwa wyspy wiąże się z dzikimi pszczołami, które budują na drzewach ogromne zwisające "barcie" (?) jak z Kubusia Puchatka.


Mieszkaliśmy w części zwanej Nova Brasilia. Z małymi domkami rozsianymi po lesie. W ogóle na wyspie tej jest przeważnie prosto i zwyczajnie, bez resortów i ich przepychu.



Szczególnie ładna jest część wyspy od strony oceanu. Szeroka plaża, mnóstwo karbów, o których Ula nagrywała namiętnie filmiki. Uśmiechnięci, pogodni ludzie, małe restauracyjki. Spokój.




Można popłynąć (lub przejść 4 km) na drugi kraniec wyspy, by zobaczyć tamtejszą "Gruta das Encantadas" czyli Grotę Zaczarowanych.




Jaskinia ta przywodzi na myśl kryjówkę piratów, których w tych rejonach było swego czasu sporo.





Albo miejsce na jakieś tajemnicze rytuały przy blasku światła z ogniska...



(Ponoć na tym ostatnim zdjęciu widać aureolę nad moja głową ;-)
Grota mnie oczarowała.

Trochę bliżej naszego "domu" stała inna atrakcja - Latarnia.




Zbudowana przez szkockiego specjalistę, dumnie sterczała na wzniesieniu, skąd rozpościerał się widok na całą niemal wyspę.


Dużo spacerowaliśmy.



Helena delikatna z maczugą...



A Lolo znalazł muszelkę z dziurką w kształcie L i pierwszy raz w życiu sam napisał na piasku swoje imię!



Piękne były te puste plaże



Ale jak wszystko i to się skończyło i musieliśmy wrócić łodzią z powrotem na ląd...


Do naszego auta, życia a dziewczyny do Polski...