Na przełomie stycznia i lutego odwiedziły mnie Sylwia i Ula. Dzięki temu mogłam wybrać się gdzieś dalej. Spakowałyśmy stroje kąpielowe i dzieci i ruszyłyśmy na południe. Wybrzeżem.
Najpierw Ilha Comprida, czyli Długa Wyspa. Tym razem przejechałyśmy ją w przeciwnym kierunku. Spędziłyśmy jedną noc w uroczym pensjonacie Morada dos Guará, którego właścicielka walczy o zachowanie siedlisk lokalnych ptaków Guará z rodziny flamingów. Rodzą się czarne lub białe (w zależności od regionu) i z czasem stają się czerwone pod wpływem pokarmu który jedzą.
![]() |
"Uwaga dzieci się bawią" |
To ta wyspa, po której zamiast drogą jedzie się plażą, tylko trzeba uważać na przypływy, bo można utknąć.
Na końcu wyspy, tuż niedaleko promu urocze restauracyjki z hamakami.
I szaleństwa z ciotkami.
Miodowa wyspa jest dość dużą wyspą, na której nie ma dróg i aut. Cały transport odbywa się takimi oto wózkami. Tu Lolo załapał się na przejażdżkę fiatem...
Nie jest już taką bardzo tropikalną wyspą. Klimat jest tu troszkę chłodniejszy. W okolicach wiele sosen, co przypomina nieco polskie krajobrazy. Może to właśnie przyciągało tu "naszych" imigrantów?
Nazwa wyspy wiąże się z dzikimi pszczołami, które budują na drzewach ogromne zwisające "barcie" (?) jak z Kubusia Puchatka.
Mieszkaliśmy w części zwanej Nova Brasilia. Z małymi domkami rozsianymi po lesie. W ogóle na wyspie tej jest przeważnie prosto i zwyczajnie, bez resortów i ich przepychu.
Szczególnie ładna jest część wyspy od strony oceanu. Szeroka plaża, mnóstwo karbów, o których Ula nagrywała namiętnie filmiki. Uśmiechnięci, pogodni ludzie, małe restauracyjki. Spokój.
Można popłynąć (lub przejść 4 km) na drugi kraniec wyspy, by zobaczyć tamtejszą "Gruta das Encantadas" czyli Grotę Zaczarowanych.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjU6SfIayounICmjfiRgZbZqkIyXLfnUygmvGMY1w_RoXqNUxpQqaWLYefp-62Y8ZpZR4NHlMCAHdFHe1M-D4v34-_T-LcKYG29LSPJIsVJMSuowUxq5jk8uT3o3ACoEJKDehti7Cyxq4Tw/s400/IMG_20170206_114943584.jpg)
Jaskinia ta przywodzi na myśl kryjówkę piratów, których w tych rejonach było swego czasu sporo.
Albo miejsce na jakieś tajemnicze rytuały przy blasku światła z ogniska...
(Ponoć na tym ostatnim zdjęciu widać aureolę nad moja głową ;-)
Grota mnie oczarowała.
Trochę bliżej naszego "domu" stała inna atrakcja - Latarnia.
Zbudowana przez szkockiego specjalistę, dumnie sterczała na wzniesieniu, skąd rozpościerał się widok na całą niemal wyspę.
Dużo spacerowaliśmy.
Helena delikatna z maczugą...
A Lolo znalazł muszelkę z dziurką w kształcie L i pierwszy raz w życiu sam napisał na piasku swoje imię!
Piękne były te puste plaże
Ale jak wszystko i to się skończyło i musieliśmy wrócić łodzią z powrotem na ląd...
Do naszego auta, życia a dziewczyny do Polski...