sobota, 30 grudnia 2017

Pomerode - niemieckie miasteczko w Brazylii




Pomerode znaczy Pomorze. To miasteczko niemieckie w stanie Santa Catarina zarabiające na swojej niemieckości. Z pruskim murem, kocim łbem, domkami i kamienicami, które przypominają mi architekturę moich rodzimych Żar z ziem odzyskanych (od Niemców). Czułam się tam prawie jak w domu. No może te "bawarskie" ubrania i nadmierny porządek mnie otrzeźwiały, albo takie "Raus!"krzyknięte do psa przez skądinąd łagodnego Niemca a raczej Brazylijczyka...


Jesteśmy w sercu niemieckiej imigracji w Brazylii. Krajobrazy, gdyby nie palmy,  mogłyby być skądkolwiek w Niemczech, ale są z "Doliny Europejskiej" niedaleko Blumenau. Dużo niemieckich flag, restauracje serwujące golonkę z kiszoną kapustą (znowu posucha dla wegetarian...) i wszystko z dodatkiem skwarek.


Hela z kelnerem w restauracji

Do tego tradycyjne stroje, tradycyjne święta (nie trafiliśmy, ale ponoć warto) i kufle na piwo, które można dostać, gdy w swoim "Pomerodskim Paszporcie" zbierze się 10 pieczątek z różnych atrakcji w mieście (coś jak książeczka ze schroniskami w Polsce). Trzeba przyznać że jestem pod wrażeniem pomysłowości i żyłki marketingowej tutejszych władz. Z miasteczka w środku niczego stworzono atrakcję turystyczną, która ma swój urok.

W niemieckiej knajpie. Lolo ma bezalkoholowe!

Jest tu ZOO. Kameralne, ale z ciekawymi zwierzętami. Na przykład całą rodziną Hipopotamów, które można podglądać w trakcie karmienia. Na Lolku największe wrażenie zrobiła onca czyli jaguar - największy kocur w Brazylii. Stał przed jej wybiegiem i na nią warczał, żeby zareagowała. Spędziliśmy tu chyba z godzinę...

Onca pintada

Odwiedziliśmy też Muzeum Stolarstwa, czyli dawny , i nadal funkcjonujący, zakład stolarski zbudowany przez imigranta z Niemiec (dziadka właściciela). Cała maszyneria jest napędzana energią uzyskiwaną z wody  (koła młyńskiego) i tylko podłącza się różne końcówki. I co ciekawe to nadal działa. A przy okazji można kupić coś ładnego z drewna.

Na drzewach jeszcze świąteczne światełka...

Miasteczko bardzo spokojne, czyste, bez zasieków z drutu, więc chyba bezpieczne. Portugalski jakoś tak zmiękczył tych Niemców, dodał im melodyjności. A że w okolicy mieszka wielu potomków Polaków (bo przecież nie daleko stąd do Kurytyby), więc właściciel pensjonatu Bergbick, gdzie spaliśmy miał wśród swoich przodków zarówno Niemców jak i Polaków. Taki miks.




No i oczywiście błękitne hortensje! Jak dla mnie trochę kiczowate, ale tu się w nich kochają! Obsadzono nimi nawet całe jedno wzgórze i dzięki temu nazywa się ono Morro Azul czyli Błękitne Wzgórze, ale o nim w kolejnym poście, bo stało się dla nas miejscem bardzo ważnym i wyjątkowym...

Morro Azul

 A i zapomniałabym: hucznie obchodzony Oktober fest, miejsca warto rezerwować z bardzo dużym wyprzedzeniem!
Tu strony miasteczka. Druga jest też w wersji po niemiecku:
http://www.pomerode.sc.gov.br/
https://www.vemprapomerode.com.br/
http://www.pomerodeonline.com.br/

Pozostałości po Świątecznym Jarmarku w centrum





poniedziałek, 25 grudnia 2017

Jak to zamiast w Patagonii Boże Narodzenie spędziliśmy w Kurytybie...



Symbol Kurytyby - szklarnia w Ogrodzie Botanicznym

1. Dlaczego nie pojechaliśmy do Patagonii.
Już od dawna pragnęłam zobaczyć sam południowy kraniec Ameryki Południowej - Ziemię Ognistą i inne części Patagonii. W okolicach Świąt i Sylwestra jest tam najcieplej (do 15 stopni Celsjusza...) a i Olek może mieć wtedy dużo urlopu. Przygotowania rozpoczęliśmy już w czerwcu - znaleźliśmy w miarę tanie loty i ciekawe miejsca do spania. Wszystko spłacaliśmy w ratach do grudnia. Pierwszy raz postanowiliśmy zrobić to z dużym wyprzedzeniem, w końcu jesteśmy odpowiedzialnymi rodzicami trójki dzieci! I jak na ironię losu tym razem nic nie wypaliło. Może to znak, że jednak lepiej działać spontanicznie?

Zozo ma już 9 miesięcy

Na lotnisku w Sao Paulo spędziliśmy z przerwami na spanie dwie doby. Z powodu strajków generalnych w Argentynie odwołano wszystkie loty, a nam ciągle przekładano lot o pół dnia i odsyłano do coraz to innej osoby. W końcu zaczęliśmy krzyczeć (co dziwiło Brazylijczyków i Argentyńczyków, którzy ze spokojem i uśmiechem zgadzali się na wszystko). Pani stwierdziła, że może nam przełożyć bilety w ten sposób, że wylecimy w Wigilię i w Boże Narodzenie koło południa będziemy na miejscu z nocowaniem na lotnisku w Buenos... marzenie!
Musieliśmy się w końcu poddać i prosić o zwrot biletów (jeszcze nie zwrócili całości...), odwołać wszystkie rezerwacje itd. Czuliśmy się jak u Kafki. Jakbyśmy walili głowami o ścianę z betonu. Pamiętajcie: NIGDY NIE LATAJCIE LINIAMI LOTNICZYMI "LATAM"!!!! To połączenie lini brazylijskich, chilijskich i argentyńskich. Traktują ludzi jak śmieci.

Czerwona choinka z kwiatów


Perspektywa, że spędzimy Święta w mieście, przyprawiała mnie o ból głowy, a było już za późno by znaleźć cokolwiek innego ze względu na brak dostępnych lotów w okresie świątecznym. Wybraliśmy się więc na południe Brazylii, by wreszcie zobaczyć Kurytybę -centrum polskiej imigracji, niemieckie miasteczka i Florianopolis -na wybrzeżu. Wszystko autem. Wiem, głupi pomysł, ale jeszcze byliśmy w szoku...

Atrakcją jednego z postojów przy autostradzie była możliwość karmienia "dzikich" papug.

2. Polska Imigracja w Brazylii.
Kurytyba (Curitiba) jest stolicą stanu Parana. Tego samego, w którym znajdują się sławne wodospady Iguazu. Bardzo przyjemne miasto z trzema milionami mieszkańców, spokojne, zielone. To tu pod koniec XIX wieku zaczęli napływać imigranci polscy. Po zniesieniu niewolnictwa Brazylia potrzebowała rąk do pracy, więc otworzyła się między innymi na ubogich rolników z Prus, Galicji, Śląska. Przybywali całymi rodzinami, wioskami nawet. Dostawali do uprawy żyzną ziemię. Kolonia Don Pedro była pierwszym miejscem w ten sposób zasiedlonym przez Polaków. Każda rodzina dostała po 10 ha ziemi. Odwiedziliśmy to miejsce z ciekawości, choć nie było łatwo tam dojechać.

Miniskansen w kolonii Don Pedro - chaty wybudowane przez pierwszych polskich imigrantów.

Na lokalnym cmentarzu przeważnie polskie nazwiska. W okolicy: Nova Polska czyli restauracja i, nie wiem czy to dobra nazwa, park rozrywki oferujący różne wiejskie i polskie atrakcje. Niestety była zamknięta z okazji miesięcznego zbiorowego urlopu pracowników.

Cała miejscowość w pięknej pagórkowatej okolicy, bardzo zadbana. Próbowałam jednak wyobrazić sobie tych ludzi, którzy tu przypłynęli w okolicy roku 1870. Bez żadnego wyobrażenia o tym co zastaną. Bez możliwości powrotu. Całymi rodzinami. W ucieczce przed biedą. A tu? Najpierw bariera porośniętych deszczowymi lasami gór, które oddzielają płaskowyż od wybrzeża. Mozolna wspinaczka w cieple. Potem ziemia, która musieli sobie wykarczować? Zupełnie obce rośliny i zwierzęta. Nie wiadomo czy coś jest trujące czy jest pomocnym zielem? Ciekawe ile czasu zajęło im by nauczyć się uprawiać tutejszą ziemię? Ja od trzech lat próbuję hodować kwiaty w ogrodzie i bez skutku. Tęsknota za rodziną? Może dlatego tak trzymali się razem, tworzyli polskie szkoły, towarzystwa sportowe i gazety, które z powodzeniem funkcjonowały do lat czterdziestych XX wieku, kiedy to zakazano innych języków niż portugalski.

Powyżej polski skwer w Kurytybie "Lasek Jana Pawła II"- taki rodzaj pomnika polskiej imigracji. Stare chaty, Czarna Madonna, cepelia, aksamitki, obok kawiarnia z sernikiem, szarlotką i pierogami. Ale wszystko już mocno zakurzone, bez życia prawie. Wyobrażam sobie, że kiedyś w tej kawiarni ci, którzy pamiętali Polskę przesiadywali, rozmawiali. Teraz już są tylko Brazylijczycy i powoli rozsypujące się starocie...


Z wyjątkiem pana Tadeusza, który przyjechał tu po studiach w 1981 z Zamościa. Ma prężnie działającą wytwórnię pysznych pierogów  z serem i pączków.


Przed siedzibą "Rei do Pierogi" czyli Króla Pierogów - pana Tadeusza

Można je zjeść na przykład na jarmarku świątecznym 24 grudnia w Centrum. Z nieodłącznym Papieżem na plakacie...

Na tym samym jarmarku spotkaliśmy babuleńkę, która z wnukiem sprzedawała obrusy. Jej babcia tu przyjechała z Polski, ale ona już tylko umie śpiewać po polsku i nas pobłogosławić...
A jej wnuk już nic.

3. Boże Narodzenie.
Zamieszkaliśmy pod Kurytybą w wynajętym domku na drzewie w lesie. Domek faktycznie był na drzewie. Miał jakieś 20 metrów kwadratowych. Bardzo przytulny. Obok kilka innych domków letniskowych. Ciasno ale bardzo ładnie.



Z nieodzownymi w tych okolicach błękitnymi hortensjami. W nocy latały świetliki, słychać było żaby, a w ogrodzie pasły się owce...



Boże Narodzenie świętuje się tu jedynie rodzinnym obiadem. My postanowiliśmy przygotować wigilię z daniami biłgorajskimi: Kapusta z grochem (czyli fasolą biała) z niemieckiej wersji kiszonej kapusty czyli "chucrute". Do tego "pierógi" biłgorajskie z kaszą gryczaną ziemniakami i serem białym, zakwaszany barszcz, kompot z suszu i pierniczki.

Pierniczki - ludziki (foremka od cioci Jadzi, dziękujemy!) wyszły nam mocno opalone...

Skromnie. Dziwnie bo ciepło i długo jasno, więc dzieci nie mogły doczekać się pierwszej gwiazdki.
I nie mogły zrozumieć jak Mikołaj dotrze tu na swoich saniach, kiedy nie ma śniegu... ale dotarł.


Za choinkę robiła tu powszechnie tuja lub sztuczna wersja świerka. My kupiliśmy tuję i zakopaliśmy ją potem w ogrodzie domku.

   
Ale choć bardzo się staraliśmy, to jakoś brakowało nam rodziny i  nastroju. Tym bardziej, że w sąsiednich domkach nikt nie jadł uroczystej kolacji w Wigilię, więc jeden puszczał jakieś dyskotekowe hity na cały regulator, a drugi trawę kosił...

Bożonarodzeniowy spacer
4. Kurytyba

W Kurytybie jest nieco zimniej niż na wybrzeżu (bo wyżej) i rośnie dużo sosen, co sprawia że czasami można się tu poczuć jak w Polsce. (Chyba wpadam w jakiś tęskny ton...to przez te Święta !)
W mieście warto zobaczyć pomniki- parki poszczególnych narodowości, które współtworzyły tę społeczność. Tak jak ten polski, istnieje jeszcze ukraiński, włoski, niemiecki i japoński ( o ile o jakimś nie zapomniałam).
Można się też wybrać do Ogrodu Botanicznego z ikoną miasta- palmiarnią.


Jak dla mnie ta nazwa jest nieco przesadzona, bo niewiele w nim roślin uprawianych, raczej taki zwykły park. Palmiarnia też wydaje się pomysłem nieco dziwnym, wszak palmy mogą tu rosnąć na zewnątrz... Ale nie mnie oceniać pomysły twórców. Bardzo miłe miejsce na spacer!
Warto również wybrać się do Mercado Municipal czyli takiej hali targowej. Popróbować miejscowych przysmaków. Polecam ciasta z portugalskiej piekarni!
Można również przejść się starówką (Setor Historico), odwiedzić tamtejsze kościoły, place, kawiarenki.
To co koniecznie trzeba odwiedzić to Muzeum Oscara Niemeyera (MON), o którym już pisałam (Brasilia, monumentalne i z rozmachem projektowane budynki użyteczności publicznej). Położone tuż koło polskiego lasku, bardzo nowoczesne z wystawami sztuki lokalnej i międzynarodowej. O niestandardowym kształcie inspirowanym ciałem kobiecym. Dla dzieci też dużo ciekawości.


Nieodzowna jest również wycieczka Curitiba - Morretes pociągiem turystycznym Serra Verde Express (w klasie zwykłej lub luksusowej: bilety https://serraverdeexpress.com.br/). To jedna z niewielu tras kolejowych w Brazylii. Przy tym niezwykle malownicza, bo przecina góry, rzeczki, lasy i wodospady. Wybudowano ją by przewozić tzw. zielone złoto czyli uprawianą tu yerba matę (rodzaj pobudzającej ziołowej herbaty bardzo popularnej w Argentynie i na południu Brazylii)  do portu w Paranagua.


W jedną stronę pociąg jedzie około 3,5 h, co dla dzieci jest już naprawdę długo, więc lepiej w drugą stronę pojechać autobusem lub wybrać pakiet bus- pociąg na wspomnianej stronie.

A i samo Morretes oraz sąsiednią Antoninę warto zwiedzić, gdyż zachwycają starym kolonialnym stylem budynków i baaardzo wysokimi temperaturami, więc można się wygrzać gdy już mamy dość górskich chłodów.

Tu widzicie kąpiele w rzece w centrum Morretes.
Nigdy bym nie przypuszczała, że powiem iż trzy milionowe miasto jest spokojne i przyjemne, ale taka właśnie jest Kurytyba.

środa, 1 listopada 2017

Halloween w Brazylii czyli przegląd rdzennych potworów





Wiedziałam, że się to kiedyś stanie! Dzieci zmusiły mnie bym brała udział w Halloween, święcie nieco obcym naszej kulturze i zbyt zamerykanizowanym jak na mój gust. Choć dzięki jego irlandzkiemu rodowodowi i mojej siostrze tam, przynajmniej wiem jaki był jego pierwowzór. Przygotowaliśmy więc dynię i straszne stroje. Dzięki bogu nie musiałam chodzić po sąsiadach! Raz że sąsiedzi nieco starszawi, dwa że moje dzieci jeszcze nie wiedzą o wszystkim. Ale co będzie za rok??
Oto nasze  potwory:


Wampir, Czarownica i w tle duszek...

Jeśli chodzi o Brazylię, to udało im się wprowadzić w to święto elementy rdzenne.
I tak u Heli w szkole był tego dnia Dzień Czarownic i Czarowników. Wszyscy ubrani na czarno, z miotłami i różdżkami. Do zniesienia.
U Lola zaś było jeszcze bardziej etnicznie. Zamiast Halloween obchodzili Dzień Saci [czyt.Sasii], czyli dzień lokalnych potworów i postaci demonicznych. Bardzo ciekawych, więc przybliżę je nieco. W wersji dla dzieci.

Saci
SACI [czyt. Sasii]

Postać z mitologii indiańskiej. Widać wyraźnie wpływy kolonizatorów i czarnoskórych niewolników. Dawniej postać bardzo straszna, robiąca przeróżne mniej lub bardziej okrutne psikusy. Taki trickster. Ma jedną nogę, którą potrafi skrzyżować, czarną skórę, czerwoną czapeczkę i nieodłączną fajkę. Idąc do lasu dobrze mieć trochę tytoniu dla niego. To pomaga uniknąć jego złośliwości. Obecnie został pozbawiony w dużej mierze tego charakteru, stając się postacią pomocną, chroniącą, dziecinną. Brazylijczycy lubią wszystko ugrzecznić i złagodzić...
Najważniejsza postać przedszkolaka. Lolek wkłada dwie stopy w jedną skarpetkę i staje się Saci, a ja drżę o integralność jego czoła...

Saci według Alcy

CUCA [czyt. Kuka]
Krokodyl (jacare) z długimi blond włosami! Porywa dzieci, które się zbytnio oddalają  od domu. Przerażająca. Wygląda mniej więcej tak:


Prawdopodobnie pochodzi z legend portugalskich. Początkowo była starą wiedźmą o twarzy krokodyla i szponach orła.

 CURUPIRA [czyt kurupira]

Demon leśny pochodzący od Indian Tupi. Ma postać chłopca z czerwonymi dłuższymi włosami i stopami zwróconymi do tyłu. Dzięki temu potrafi zmylić myśliwych, których potem morduje. Podróżni gubią przez niego drogę.

Curupira według Alcy

MAPINGUARI

Przypomina nieco Yeti. Jest kudłaty i rudy, a gdy się wyprostuje ma około dwóch metrów wzrostu. Wydziela okropny odór. Mieszka w lasach amazońskich na granicy Brazylii i Boliwii. Jedni mówią, że jego paszcza otwiera się w poprzek rozciągając się pomiędzy piersią a brzuchem. Według innych źródeł ma dwie paszcze: jedną   na twarzy, a drugą na brzuchu. Jego łupem oczywiście padają głównie myśliwi.

Mapinguari wg Alcy
Poniższy obrazek mapinguari pochodzi z tego oto bloga. Tam też więcej informacji i obrazków, ale po portugalsku: http://fatoefarsa.blogspot.com.br/2014/08/voce-conhece-lenda-do-mapinguary.html

Mapinguari


???
Trójkąt z jednym okiem! Według opowieści dzieci zabiera ludziom domy i ich nie oddaje. Zadziwiające podobieństwo do chrześcijańskiego oka opatrzności... Czyżby Indianie w ten sposób ostrzegali przed przybyszami zza oceanu? Niestety dzieci nie były w stanie powiedzieć jak się to coś nazywa. Ale Hela narysowała:


To najważniejsze monstra, według moich dzieci, które uczą się o nich w szkole.

Na koniec jeszcze zdjęcie zrobione pierwszego listopada na jednym z największych paulistańskich cmentarzy. Wiosennie kwitnące drzewa i nieliczni ludzie sprzątający groby, żadnych zniczy i kwiatów...






niedziela, 22 października 2017

Minas Gerais wiosną


Wiosna tutaj zaczyna się bardzo jesiennie. Spadają suche liście, cała ziemia jest nim usłana, drzewa pustoszeją. Zaczynają padać deszcze. Dopiero z czasem pojawiają się pierwsze kwiaty, zapachy i dźwięki. Suchy choć ciepły świat ożywa.


Pierwsze pojawiają się żółte kwiaty na drzewach i oczywiście azalie. To dobry czas na wycieczkę. Na przykład w góry, bo słońce nie jest jeszcze zbyt mocne. My wybraliśmy się w okolice  Goncalvez MG. Tu widzicie Pedra do Forno czyli Skałę Piec, z której rozpościera się widok na morze gór jakim jest sąsiedni stan Minas Gerais (czyli po polsku Kopalnie Główne).


To tutaj wydobywano złoto i wysyłano statkami do Portugalii. To tutaj też hoduje się krowy, robi sery i dba o to by jedzenie było smaczne. Tu też dba się o tradycje.


Teraz dość często korzystamy z portalu airbnb.com, dzięki któremu można wynająć prywatne domki letniskowe albo apartamenty na całym świecie. Właściciele mogą zarobić na utrzymanie domku, a my możemy znaleźć się w miejscach wyjątkowych.Ten domek był położony tak daleko od cywilizacji, że ostatnie kilkanaście kilometrów jechaliśmy po drodze gruntowej, potem przejeżdżaliśmy kilka bram takich jak te, które pozwalają koniom paść się wolno:


Ten koń jednak postanowił przejść na drugą stronę. Do swojego domu czy też w odwiedziny do koni, które pasły się po drugiej stronie?? Tego nie wiemy, ale był tak uparty i zdeterminowany, że nie dał się odgonić i musieliśmy wpuścić go za bramę.
Paliliśmy ogniska,



oglądaliśmy nocne niebo,



Dzieciaki wdrapywały się i przesiadywały na drzewach:


Albo na Olku


Delektowaliśmy się tutejszym jedzeniem, np.ciastem pieczonym w liściu bananowym:


Tak wygląda typowy piec na którym się gotuje lub podgrzewa tutejsze jedzenie:


No i oczywiście koni nadal używa się dość często do jeżdżenia wierzchem zamiast aut.


Doszliśmy do wniosku, że Sao Paulo i Rio de Janeiro to tylko wyspy na oceanie wsi. Prawdziwa Brazylia to wieś, konie, krowy, tutejsi Kowboje, proste jedzenie i muzyka grana na żywo w rodzaju Country ale taka tutejsza - czyli Pagodzi. No i przestrzenie, kilometry natury bez ludzi i bez zasięgu komórkowego...